sobota, 10 lipca 2010

Warszafka, moja warszafka.

Czas tuż przed wschodem słońca jest niezwykły.  Toczyłam dziś dość żarliwą dyskusję, na tyle żarliwą, że po powrocie do domu wzięłam Ryjka i wyruszyłam nad Wisłę. Czwarta nad ranem. W głowie Berlin, ten sprzed 3 lat. W sumie z jednej strony coraz bardziej obcy, z drugiej właśnie kwitnie we mnie to co tam powstało. Dzisiaj chyba po raz pierwszy opowiedziałam się po którejś stronie, zaciekle broniłam, tego miejsca w którym jestem, z którym walczę, które też mnie w jakiś sposób tworzy już od 6 lat. I chyba właśnie zdałam sobie sprawę, że ja kocham Warszawę i że paradoksalnie to Berlin nauczył mnie tego. Takiego małego szczęścia w drobnych sprawach, miłą Panią w warzywniaku, rower w drodze do pracy, popołudniowy balkon, stadionowy folklor, jogę na foksalu, zcentrowaną multiróżnorodność propozycji, możliwości, poszukiwań. I w całej swojej brzydocie i chamstwie panoszącym się na każdym kroku ja tak czy inaczej tu mieszkam, tu tworzę, tu staram się kreować każdy dzień.
I mam w sobie spokój. Pogodzenie z miejscem w którym jestem i w którym żyję.
A poranne spacery powinnam sobie urządzać częściej!

 

piątek, 9 lipca 2010

Luzuj się Cukinia!

No i stało się, mam znowu wolne. Po trzytygodniowej morderczej pracy ponownie nie muszę rano wstawać. Tylko dlaczego wiecznie mam poczucie, że tracę czas, że to moje wyluzowanie trochę jest na siłę i że odmierzam zegarkiem wszelkie przyjemności. Okazuję się, że budzę się o 8.00 i już jestem zła! W końcu tylko wyjdę z psem, na 9.00 joga. Skończę przed 11.00, będę chciała jeszcze coś załatwić, więc wrócę ok 13, pokrzątam się chwilę po mieszkaniu, wyjdę z psem i co, i już się muszę szykować do pracy:( Nienawidzę tykających wskazówek na zegarze, które zmniejszają mój czas, skracają, zabierają, tak że odchodzi on w niebyt. Nie ma go, a ja w dalszym ciągu stoję w miejscu. Mój wieczny pęd do rozwoju wywoła kiedyś zawał serca. Tylko, czy bez niego nie skończy się na tym, że w kolejne wakacje nie spotkam samej siebie w tym samym miejscu. Złoty środek ciągle nie nadchodzi, czas płynie a ja oczekuję Laosu jak zbawienia. Ponoć tam nawet słychać jak ryż rośnie ;) tak spokojnie płynie życie.
Ja na razie słyszę tylko jak płynie czas na kuchennym zegarze. I nie pomaga nawet fakt, że wskazówki chodzą w odwrotnym kierunku...
W ramach buntu idę do antykwariatu. Może tam czas mi trochę zwolni.