Każdy podróżnik szuka czegoś innego, ale chyba każdy ma jakieś założenia, oczekiwania, czegoś się po wyjeździe spodziewa, na coś liczy. Tak też było i ze mną. Wyjazd do Turcji, a raczej na jej zachodnie wybrzeże od Izmiru w górę aż do granicy, miał być baśnią z tysiąca jednej nocy a czym się okazał... zbieraniem strzępków historii wysiedlenia 1,5 miliona Greków z początku ubiegłego stulecia. I nie są to broń boże narodowowyzwoleńcze przemyślenia, ani "sprawiedliwościowa potrzeba odwetu" po prostu, piętno odciśnięte w architekturze tego regionu powoduje, że cały czar orientalności odpływa na rzecz wyniosłości antycznych świątyń i przycupniętych nad brzegiem morza białobłękitnych domków z czerwonymi dachami.
Zetknięcie z kulturą europejską i azjatycką na jednym obszarze uświadomiło mi jak bardzo głęboko jestem osadzona w europejskich kanonach piękna i estetyki i jak bardzo różne aspekty życia i zachowań rażą mnie tylko dlatego, że zostały podane wraz z ułożeniem i zaplanowaniem cechującym świat antyczny bądź po prostu grecki.
I to wszystko zrozumiałam dopiero, gdy dotarłam do Ayvalyck. Zapomnianego miasteczka na przeciwko wyspy Lesbos w zatoce Edremitu. Dotarliśmy około południa, słońce grzało niewyobrażalnie mocno jak na koniec lata. Po wszystkich perypetiach autostopowych, wielkich zwrotach i zawrotach, myślałam tylko o tym, aby usiąść gdzieś w cieniu i zjeść soczystego żółtego arbuza zakupionego poprzedniego dnia w Candarli. Obrzeża miasta, z betonowymi blokami nie zapowiadały wielkiego odkrycia, jedynie port z kilkudziesięcioma łódkami prezentował się okazale, tak więc bardziej spodziewałam się zakupów na targu rybnym i pieczenia małych śledzi, niż podziwiania architektury miasta. Gdy jednak skręciliśmy w pierwszą lepszą uliczkę, zapomniałam jak ciężki mam plecak, jak bardzo chce mi się pić jak i o tym, że nie mamy przecież jeszcze żadnego noclegu. Byłam w raju!.
Konfrontacja pięknych, ponad stuletnich kamieniczek, ze zdobionymi fasadami w kolorach słońca, okiennice, balkony, wąskie brukowane uliczki, nawet jeśli wszystko to zostało zaniedbane w ciągu stu lat do tego stopnia, że wydaje mi się że przy większym podmuchu wiatru runęłoby jak domek z kart, to i tak w porównaniu z betonowymi blokami, kilkupiętrowymi bliźniakami wyrastającymi jak grzyby po deszczu w najmniej odpowiednim miejscu i królującą wszędzie prowizorką biło wszystko na głowę. Gdyby nie pojawiające się od czasu do czasu, zarośnięte bluszczem herbaciarnie, wypełnione wyłącznie mężczyznami zapomniałabym o tym gdzie jestem...
Zetknięcie z kulturą europejską i azjatycką na jednym obszarze uświadomiło mi jak bardzo głęboko jestem osadzona w europejskich kanonach piękna i estetyki i jak bardzo różne aspekty życia i zachowań rażą mnie tylko dlatego, że zostały podane wraz z ułożeniem i zaplanowaniem cechującym świat antyczny bądź po prostu grecki.
I to wszystko zrozumiałam dopiero, gdy dotarłam do Ayvalyck. Zapomnianego miasteczka na przeciwko wyspy Lesbos w zatoce Edremitu. Dotarliśmy około południa, słońce grzało niewyobrażalnie mocno jak na koniec lata. Po wszystkich perypetiach autostopowych, wielkich zwrotach i zawrotach, myślałam tylko o tym, aby usiąść gdzieś w cieniu i zjeść soczystego żółtego arbuza zakupionego poprzedniego dnia w Candarli. Obrzeża miasta, z betonowymi blokami nie zapowiadały wielkiego odkrycia, jedynie port z kilkudziesięcioma łódkami prezentował się okazale, tak więc bardziej spodziewałam się zakupów na targu rybnym i pieczenia małych śledzi, niż podziwiania architektury miasta. Gdy jednak skręciliśmy w pierwszą lepszą uliczkę, zapomniałam jak ciężki mam plecak, jak bardzo chce mi się pić jak i o tym, że nie mamy przecież jeszcze żadnego noclegu. Byłam w raju!.
Konfrontacja pięknych, ponad stuletnich kamieniczek, ze zdobionymi fasadami w kolorach słońca, okiennice, balkony, wąskie brukowane uliczki, nawet jeśli wszystko to zostało zaniedbane w ciągu stu lat do tego stopnia, że wydaje mi się że przy większym podmuchu wiatru runęłoby jak domek z kart, to i tak w porównaniu z betonowymi blokami, kilkupiętrowymi bliźniakami wyrastającymi jak grzyby po deszczu w najmniej odpowiednim miejscu i królującą wszędzie prowizorką biło wszystko na głowę. Gdyby nie pojawiające się od czasu do czasu, zarośnięte bluszczem herbaciarnie, wypełnione wyłącznie mężczyznami zapomniałabym o tym gdzie jestem...