wtorek, 14 września 2010

Muang Khua w drodze do Phongsali.

LaosZnowu w drodze. Wczoraj pomimo calego opoznienia kierowca jechal tak szybko że dotarlismy na czas. Przez wszystkie gory i doliny, przy predkosciach jakie osiagal ten Pan było mi strasznie niedobrze. Jak zwykle okazalo się że dworzec jest poza miastem(ok 2km) i jak zwykle my turysci zamiast brac tuktuka jak kazdy szanujacy się laotanczyk poszlismy na piechote. Byl tylko glos dzungli, szum rzeki, swietliki i ... Nasze czolowki ;) Nocleg nie trafil nam się zbyt czysty. Spalismy z robalami w jakims najtanszym guesthousie(40tys kipow za dwojke) coraz bardziej daje się odczuc podroz w cztery osoby, cztery sposoby patrzenia na swiat, rozne oczekiwania, dajemy rade ale kazdy musi z czegos zrezygnowac. Lodz do Phongsali jest dosc droga. 100tys kipow to 2/3 mojego dziennego budzetu:) tak wiec na sniadanie skonczylo się na sticky rice i laotanskiej kawie. Klejacy ryz jest niesamowicie syty. I smakuje duzo lepiej. Aloun mowil że najpierw nalezy go namoczyc na godzine, potem ugotowac. Zreszta to jest inny ryz niż ten sprzedawany u nas w torebkach. Nie jest tak bialy i ziarenka nie sa tak dlugie. Wyglada troche jak u nas jasminowy, albo ten uzywany do sushi. Tutaj sticky rice czyli po laotansku HANIO jest podawany do wszystkiego i traktowany również jako szybka przekaska. Na targu kosztuje ok 2tys kipow. Dostaje się go w foliowce. Laotanska kawa to również special edition. Niby zaparzana jest z normalnej kawy, ale smakuje troche jak supermocna rozpuszczalna. W foliowym rekawie jest zasypana kawa i przez to przelewany jest wrzatek do kubka. Kawa z mlekiem oznacza że na dnie znajduje się ok 1cm zageszczanego, slodzonego mleka z puszki. W lepszych garkuchniach dodaje się do tego w oddzielnych kubkach slaba zielona herbate. Mi osobiscie smakuje ona kurnikiem:) ale np Cela czy Pawel ja bardzo lubi.
Chlopczyk z lodzi naprzeciwko chowal sie przed aparatem
Plyniemy slowboat. Sa też motorowki, sa dwa razy szybsze, ale też dwa razy drozsze i niebezpieczniejsze. Wsiadajac do nich dostaje się kaski na wstepie wiec chyba to o czyms swiadczy. Oczywiscie psychicznie przygotowalam się na to iż nie wyplynie tak jak jest w planie o 8 a pozniej. W przystani bylismy ok. 7.30 pan nam powiedzial że w sumie lodz bedzie pozniej. Wrocilismy ok 8.30. W lodzi już byly 3 osoby. Zapakowalismy plecaki w wodoodporne pokrowce i usadowilismy nas deseczkach sluzacych za lawki, po dwie osoby na jednej. Zaczelo przybywac bagazu jak i ludzi. Na dachu wieziemy nawet ogromna szafe! Sama lodz ma ok 10 metrow dlugosci i ok 1,5metra szerokosci w najszerszym miejscu. Z przodu, na samym dziobie siedzi kierowca, potem sa jakies dwa metry bagazy, butelek z woda, produktow spozywczych, ogromnych termosow z jedzeniem i wszystkiego co da się przewiesc. Dalej jest czesc nazwijmy to "pasazerska" z siedmioma deseczkami nastepnie znowu bagaze, silnik i rufa. Jestesmy na rzece Nam Ou. Obecnie poziom jest dosc wysoki a nurt rwisty. Co jakis czas wystaja zalane skaly i krzaki co swiadczy o tym iż w porze suchej jest to niepozorna rzeczka nienadajaca się do zeglugi. Plyniemy pod prad. Pogoda nam dziś niedopisala. Jest pochmurnie, nie widac nawet wierzcholkow gor. Co jakis czas zacina deszcz. Nie zapowiada się zbyt optymistycznie. W koncu trekking w blocie do przyjemnych nie nalezy. Kierowca manewruje lodzia od jednej strony na druga usilujac ominac rwace czesci rzeki. Przestaje liczyc czas. Wyznacza go wschod i zachod slonca.
Wiekszosc wsi polozona jest obok rzek, oznacza to że co jakis czas zatrzymujemy się przy brzegu i wysadzamy bądź zabieramy ludzi. Okazuje się że placic mozna wszystkim, nie tylko pieniedzmi. Raz kierowca wysiadl z pasazerem, wdrapal się z nim na gore i po chwili wrocil z wielkim platem miesa, innym razem z papaja;)

 Podlapane w lodzi. Kazdemu sie nudzi podczas kilkugodzinnej podrozy.

Podlapane z lodki
Do takich bambusowych kijow wbitych w plaze zacumowane sa lodzie



Dwa razy omal nie wpadlismy na skaly. I nie pisze tego żeby wywolywac groze. Kierowca w wiele razy musial wykazac nie lada umiejetnosciami aby nas wyprowadzic z rwacego nurtu.
Po poludniu bylismy już w Hatsa. Wies ta jest polozona ok 30 kilometrow od naszego miejsca docelowego czyli Phongsali. Chcielismy wziac tuktuka ale kierowca chcial z nas strasznie zedrzec. Zamiast normalnej stawki, czyli 10tys od osoby chcial od naszej czworki 300tys. Srednio moglismy cos zrobic, nie było nic innego w poblizu. To byla wies w kazdym tego slowa znaczeniu, z zaledwie ubita droga i kilkudziesiecioma domami. I tu dala o sobie znac polska krew, niech się dzieje co chcę, idziemy! Droga szla raczej pod gore niż w dol zboczami gor. Mogę już chyba smialo nazwac te wzgorza gorami bo samo Phongsali polozone jest na wysokosci 1400 mnpm. Przeszlismy tak kilka kilometrow. Było goraco, duszno i niesamowicie wilgotno. Wynagradzaly to niesamowite widoki dolin pokrytych polami kukurydzy. Trafila się też plantacja ananasow. Pomoc przyszla w momencie gdy mielismy zamiar zrobic pierwsza przerwe. Jechal pickup wyladowany pomelo na pace. Machalismy jak oszalali i udalo się. Udalo nam się dogadac aby nas dowiozl do Phongsali za 10tys za osobe. Wpakowalismy się na pake i po jakiejs pol godzinie wyboistej drogi bylismy na miejscu...
Wyslano z BlackBerry®

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz