sobota, 11 września 2010

Skutery...

Okazuje się jednak że pewne rzeczy trzeba przyjac takimi jakie sa. I że nie wszystko musi isc po naszej mysli. Spedzilismy 2 pelne dni na organizacje skuterow i koniec koncow wlasnie siedze w zatloczonym autobusie do Udomxay.

 W drodze do Oudomxai, fot. PP

Ta sytuacja uczy pokory. My turysci z europy chcielismy przyjechac, kupic i to jeszcze najlepiej w super stanie za kwote ktora sami sobie ustalilismy. A to nie musi wcale tak być. Na poczatku bylam wsciekla, w koncu psuje to nasze wszystkie zalozenia. Teraz bardziej dostrzegam w tym wszystkim roznice kulturowe, roznice w mentalnosci. Tutaj nie kupuje się pojazdu od tak aby wymienic na lepszy model. Zmienia się go na nowy dopiero w momencie gdy się go zajezdzi. Powoduje to że motorkow uzywanych praktycznie nie ma do kupienia a jeśli sa to ich stan techniczny jest godny pozalowania albo sprzedaja je osoby prowadzace guesthousy chcac za nie bajonskie kwoty. Ok mozna kupic nowe, ale te ktore byly dla nas w jakis sposob osiagalne byly za slabe żeby jeszcze ciagnac wozki z naszymi plecakami.
Takim sposobem z jednej strony Luangnamtha opuszczam z uczuciem niedosytu, nie widzialam zadnej stupy, zadnego muzeum, zadnej slynnej wioski slynacej z produkcji jedwabiu, z drugiej strony proby dogadania się z mechanikami, dealerami czy panem spawaczem bez ani jednego slowa po angielsku ozywilo troche moje szare komorki. Okazuje się że nie potrzeba wcale rozmawiac w tym samym jezyku a gestykulacje, mowa ciala czy rysunki, moga zastapic tak naprawdę wszystko:)
Wyslano z BlackBerry®

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz