sobota, 22 sierpnia 2009

Istanbul, w poszukiwaniu Azji.

Uwielbiam latać samolotami tylko z jednego powodu. Jazda samochodem stopniowo przyzwyczaja do zmiany powietrza, wilgotności, temperatury, wszystko przychodzi powoli i czasem nie zauważam nawet, że z kurtki, polara i rękawiczek zostaje na mnie zaledwie tiszert. I nie chodzi tutaj nawet o przekraczanie stref klimatycznych czy czasowych, tylko siła pierwszego wrażenia zostaje rozmyta przez tysiące innych szczegółów pojawiących się stopniowo. Tak więc tak jak niektórym po długim locie, w pamięci zostaje tylko syndrom nagłej zmiany strefy czasowej, dla mnie, gdy wysiadam z samolotu i wychodzę z lotniska przez ostatnie rozsuwane automatycznie drzwi dzielące mnie od świata, włącza się zmysł intensywnego odczuwania, chłonięcia rzeczywistości i każdego detalu, który mnie otacza. Ten moment kiedy suche, klimatyzowane powietrze lotniska zamienia się w bodźce czekające na odkrycie i zdefiniowanie, jest okazuje się, niemal najważniejszy z całego wyjazdu. I zdaję sobie sprawę jak bardzo jest to mylące, że w tym ogromie innej całości zatracam szczegóły, ale mimo wszystko moment wyjścia z lotniska pamiętam najlepiej za każdym razem.
Każde miejsce ma swój zapach. Nawet jeśli jest to swąd rozkładającego się jedzenia, mój mózg przyporządkowuje to do tego właśnie miasta, kraju i potem gdziekolwiek, choćby nawet przez sekundę poczuję raz przyporządkowaną zapach, ze zwdojoną siłą powracają wspomnienia, tęsknoty, wrażenia. I okazuje się, że w tym momencie ten zapach nie jest już dłużej odpychający. Jest częścią mnie i tak już zostanie.
Tak było też tym razem. Istambul. Północ. Lotnisko Sabiha Gökçen ok. 50km od Taksimu, środek nocy, po stopie z Warszawy do Poznania, pociągu do Berlina i samolocie do Istanbulu byłam kompletnie wyczerpana, owinęłam się w śpiwór i w tej samej sekundzie zasnęłam. Zasypiając po środku lotniskowej hali, widziałam tylko kilka osób tak samo jak ja starających się cicho, nie budząc nikogo zająć miejsce i zasnąć.
Obudziły mnie setki ludzi uwijających się jak mrówki ok. 7 rano. Toaleta w lotniskowej łazience, rozsuwane drzwi i wyrosły przed nami betonowe bloki, na kilka bądź kilkanaście pięter, wszystkie w ciepłych kolorach i wszystkie chociaż na pewno w jakiś sposób były inne, to nie wyróżniały się niczym szczegolnym, może tylko tym że niektóre z nich znajdowały się na prywatnym, ogrodzonym terenie, takie blokowe osiedle. Ten monochromatyzm rozbijał Czasem tu i ówdzie pojawiający się mały, pokryty blachą, błyszczący w słońcu minaret. Znaleźliśmy lokalny autobus jadący na Level4, krajobraz przez kolejne dwie godziny nie zmieniał się zupełnie, betonowe bloki, pokończone lub nie, jakby pozostawiane w trakcie budowy na zawsze, z wystającymi stalowymi drutami konstrukcji, bądź ukończone ale z odpadającą elewacją. Od czasu do czasu pojawiał się samochód pełen melonów i arbuzów bądź wypełniona nimi szopa, co bez wątpienia wskazywało na to, że te budynki nie są jednak opuszczone. Takie polskie blokowiska w trochę innym wydaniu, w ładniejszych, mniej szaroburych kolorach ,ale za to bez infrastruktury, chodników, sklepów, za to porośnięte wszędobylskimi, wysuszonymi chwastami sięgającymi do pasa.
Z przystanka na przystanek autobus się zapełniał, po jakimś czasie zasnęliśmy, obudził mnie jakiś mężczyzna który szturchając mnie w ramie mówił że to metro, koniec i że jadą od nowa, nawet nie wiem w jaki sposób udało mi się go zrozumieć. Zgarneliśmy plecaki i na wpółprzytomni wysiedliśmy w zaczynającym już doskwierać upale. Czułam się strasznie. Zamiast napawać się każdą chwilą wyczerpanie organizmu dawało znać o sobie, stacja metra, Taksim, poszukiwanie jakiegoś taniego hotelu, wszystko to pamiętam jak przez mgłę, jedyne co utkwiło mi w pamięci to ludzie śpiący w cieniu palm. Nie wiem jakim sposobem doszliśmy pieszo z Taksimu na Sultanahmet. W oddali widać było potężne minarety Błękitnego meczetu, Haghia Sophię, zaczęły pojawiać się turystyczne knajpki, drogie lokale, udało się nam skręcić w zachęcająco wyglądającą uliczkę porośniętą winoroślą, gdzie w kawiarni na rogu, na malutkich stołeczkach mężczyżni pili czaj po 70 kurus. Knajpka za knajpką, ale nie z tych drogich turystycznych lokali wyłożonych ogromnymi poduszkami, tylko schludne plastikowe stoliki i ryby poumieszczane w ladach wystawionych na zewnątrz, czysto, tanio, bez zbędnych wygód, ale za to przesympatycznie. Pomiędzy takimi restauracyjkami ukryty był hotel, kiedyś zapewne piękny, dziś trochę upadły, pracowniczy hotel, który okazał się też naszym hotelem. Pan nie do końca mówił po angielsku, pani pokojówka tuż przed naszym wejściem wietrzyła pokój, niektóre pokoje były pootwierane a zza przyblokowanych kapciami drzwi widać było mężczyzn oglądających telewizję albo czytających gazetę w łóżku, panowała lepka atmosfera sennie gorącego “prawie południa”. Marzyłam tylko o tym żeby wziąć prysznic i zasnąć, tylko że dobiegała jedenasta a w samo południe byliśmy umówieni z Cihanem na stacji na której kończył swój bieg słynny Orient Express, Sikresi.
Orient Express, Sirkesi, Stanbul

Cihana poznałam przez Hospitality Club. Nie mógł zaoferować nam noclegu, ale okazał się super mówiącym po angielsku mężczyzną. Niesamowite było to, że pomimo Ramazanu, którego skrzętnie przestrzegał, spędzał z nami czas w wielkim skwerze, na największym słońcu, dotrzymywał nam kroku, pokazując Istanbul wzdłuż i wszerz i przez cały ten czas do zachodu słońca nie przyjął do ust nawet kropli wody. Sama czułam wyrzuty sumienia jedząc, bądź pijąc przy nim, więc ograniczaliśmy się ze spożywaniem posiłków do minimum.
Pierwszy dzień był trudny.
Wróciło wszystko, praca po 12 godzin cały miesiąc przed wyjazdem, podróż... Mój ogranizm mówił nie a drżenie mięśni ustępowało tylko czasami. Cihan oczywiście pokazał nam wszystko co powinien i oczywiście wszystko było tak jak być powinno, ale przyznam szczerze, że najlepsze co nas spotkało to nie wielkomiejskie bulwary i wspaniałe muzea, to rozmowa i to że mogliśmy poznać jego rodzinę. Gdy patrzę teraz na Stambuł, pierwsze co przychodzi mi na myśl to nie mozaiki Haghia Sophi a rewelacyjne Manti, które zrobiła jego mama z okazji wspólnej kolacji.
Pod meczetem


W okolicach Wielkiego Bazaru

Okolice Wielkiego Bazaru

Więcej zdjęć oczywiście na mojej stronie w albumie Türkiye
Enjoy like I do!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz