sobota, 18 września 2010

Co się kryje za polem ryzowym

Wydanie lonely'a ktore posiadam jest z 2007roku. Co potrafi w ciagu trzech lat zdzialac wzmianka w przewodniku? Muang Ngoi jest turystyczna miejscowoscia ktora zyje tylko z turystow a jedyne co się zgadza to prad, ktory rzeczywiscie maja 4 godziny dziennie i piekne widoki.
Nastepnego dnia bladym switem wybralismy się z Pawlem na trekking sami. Tutaj wyglada to zupelnie inaczej niż w gorach. Chodzi się waskimi sciezkami przecinajacymi tarasowe pola ryzowe, rwacymi strumieniami i blotnymi lesnymi sciezkami a wszystko to okalaja pojedyncze masywy skalne.


Najpierw trafilismy do jaskini z ktorej wyplywal strumien. Nasze czolowki okazaly się zbyt slabe gdy tylko zniklo swiatlo dzienne wiec zbyt gleboko nie bylismy się w stanie zapuscic. Tym bardziej że sciany byly wyplukane prze wode i przez to niesamowicie sliskie. Przekroczylismy dwa stumienie i znalezlismy się na ogromnym polu ryzowym z labiryntem sciezek. Co ciekawe to nie jest tak że z dzungli wychodzi się prosto na pole. One wszystkie sa ogrodzone plotem z bambusa a żeby się na nie dostac trzeba przejsc bambusowa drabinka. Pola ryzowe wprawiaja mnie w zachwyt. Trzeba miec nie lada glowe żeby wyplanowac wszystkie te poziomy, bo przeciez woda splywa z tarasu wyzszego na nizszy. Melioracja pol jest tutaj na poziomie na jakim u nas nigdy nie byla a szum przelewajacej się wody towarzyszy kazdemu krokowi. Najpierw trafilismy do Ban Na. Tam już z daleka Pani zwana Mamnouk zaczela przygotowywac taras, rozkladac obrusy i otwierac kramik. Prowadzila guesthause i restauracje ale chyba nie zachodzilo tu zbyt wielu turystow. Troche wlasnie tak wyobrazalam sobie Laos. Rozwalilam się na hamaku. Z jednej strony mialam widok na wioske, z drugiej na pola ryzowe a nad wszystkim krolowaly gory. Takiej sielanki potrzebowalam i szukalam przez caly czas.
fot. PP 
podejrzane w Ban Na. Klasyczna laotańska spódnica ma różne zastosowanie. Między innymi bierze się w niej kąpiel
 
Droga do drugiej wioski zajela nam troche wiecej czasu bo zadne sciezki nie sa pooznaczane i tak naprawdę wszystko robilismy po omacku kierujac się raczej tym czy sciezka wyglada na uczeszczana czy też nie. Po drodze spotkalismy Pania, ktora na nasz widok powiedziala tylko że ma restauracje i guesthause, poderwala kiece i pobiegla z powrotem do wioski co by jej nikt nie wyprzedzil. Jak się okazalo biegla jakies dobre 1,5 km. Wioska byla lao i khamu. Gospodyni poza oczywiscie zawyzonymi cenami na koncu zeszytu z recznie wypisanym menu miala napis po angielsku że prosi o datki bo jest ciezko i w ogole. Czulam się tam bardziej jak maszynka do zarabiania miesa. Dzieciaki po powrocie z nad strumienia obskoczyly nas i pozowaly do zdjec. Pozowaly, chcialy zobaczyc zdjecie, smialy się i znowu. Trwalo to dobre pol godziny ale chociaż czas nam szybciej minal. Torba ktora nosze że soba ma na przedzie taki polprzezroczysty niezbednik. Gdy jest wypchana, automatycznie zamyka się ja wyzej i widac zawartosc tej jednej przedniej kieszeni. Bawiac si z dzieciakami jedna dziewczynka podeszla do mnie i wskazala na moja szczoteczke do zebow. Wyciagnelam jakies kolorowe bibeloty, gumki do wlosow, ale ona dalej wskazywala na moja uzywana szczoteczke do zebow. Zrobilo mi się strasznie glupio, wyciagnelam szczotecz'e wraz z pasta i jej twarz od razu pojasniala. A ja glupia chcialam jej dac gumki do wlosow. Tak wiec moi Panstwo nie przywozcie cukierkow, swiecidelek. Te dzieciaki duzo bardziej ucieszy szczoteczka i pasta do zebow!
Paweł pyta o drogę a miejscowi wlaśnie dyskutują i planują meliorację pól


I niech ktoś mi powie że zwierzęta nie są sprytne - na zdjęciu wejście do chaty

fot. PP

A oto i nasza dziewczynka od szczoteczki do zębów,  fot. PP

Dziewczynka wcina kanapkę krabową czyli sticky rice z krabem :)
Za ta wioska mialy być wodospady, najpierw mniejszy a godzine drogi dalej wiekszy. Do pierwszego udalo nam się dotrzec bez problemu ale potem sciezka zaczela zanikac. Znikac w stumieniu żeby się po jakis 30 metrach znowu pojawic. Dochodzila 16ta. W dzungli duzo szybciej robi się ciemno. popoludniowe slonce nie jest w stanie przedrzec się przez geste zarosla. Przestawalo być już tak przyjemnie. Gdy tylko przystawalismy na chwile obchodzily nas gigantyczne czerwone mrowki i gryzly niemilosiernie. W miedzyczasie zlapalismy pijawki. Gdy sciezka po raz kolejny zaginela w zaroslach. Zdecydowalismy o powrocie. Bylismy przemoczeni do pasa i wykonczeni a czekala nas jeszcze droga powrotna. Do Muang Ngoi dotarlismy gdy już zmierzchalo. Ciemno robi się tu już ok 18.30 a caly proces trwa jakies 10min. Nie ma szarowki jest widno i nagle zapada niesamowicie czarna noc.
Jako że wczoraj spalam już po 21 dziś chcielismy wstac super wczesnie i pojsc na ryby. Oplacilo się. Gdy z domu wychodzi się o 6 rano sa jeszcze jakies szanse żeby zobaczyc czeszace się przed domem dzieci, sniadanie na zewnatrz calych rodzin, czy mnichow zbierajacych ofiary. Normalne zycie laotanczykow zostaly sprowadzone do tych kilku godzin rano gdy turysci jeszcze spia a szczury przestaly już buszowac po nocy. O 9.30 wzielismy lodz do Nong Khiew.
Paweł łowiący ryby w Nam Ou




Wyslano z BlackBerry®

1 komentarz: