niedziela, 26 września 2010

Last night in ... Laos!

No i stalo się. Jutro przekraczamy most przyjazni laotansko-tajskiej, a raczej laotańsko-tajsko-australijskiej, bo jak się okazuje australijczycy dofinansowywali również ten projekt, bierzemy nocnego sleepera i prujemy najpierw do BKK a nastepnie na plaze:) a gdzie dokladnie to bedzie konkurs. Umiescimy foty i zobaczymy kto rozpozna plaze/wyspe/miejsce. Przewidziane sa nagrody(!) ale tym się zajme pozniej. Dokladnie za dwa dni, bo tyle nam zajmie dojazd na miejsce.
Myslalam że dziś zaczne robic resume przygody laotanskiej, ale okazuje się że ostatnie 3 dni dostarczyly nam tylu wrazen, że znowu nie wiem od czego zaczac, i znowu mam balagan w przemysleniach...
Do Vientiane dotarlismy bladym switem, a raczej jeszcze noca, wiec decyzja ogolu postanowilismy przespac się do rana na poczekalniowych krzeselkach, plastikowych i polaczonych tak, że wygodne polozenie moze być wyzwaniem nie do przejscia. Było pochmurnie. Po utarczce z babcia klozetowa, ktora chciala mi wydac źle reszte, o cale 5 tysiecy, bylam tak nakrecona i zła, że przy negocjacjach z tuktukarzem na przejazd do centrum, jak powiedzial 15tys kip za os to prawie zaczelam na niego krzyczec! Dojechalismy do zaglebia guesthouse'ow w poblizu Watu Mixey i rozpoczelismy poszukiwania. Szlo nam jeszcze gorzej niż ostatnio. Wiekszosc tanich byla pelna albo obrzydliwie smierdziala, a na reszte nas nie było stac. Plecaki nam już ciazyly po ok 1,5h wloczenia się w ta i z powrotem rozwiazania sytuacji nie było widac. Wrocilismy się praktycznie tam gdzie zaczelismy poszukiwania, dziewczyny zostaly z plecakami na kawie i ... Odzeszlismy z Pawlem jakies 30m i na tej samej ulicy znalezlismy guesthouse superczysty i ... zielony. Okolica byla super, z jednej strony Mekong i choć było pelno drogich sklepow i kafejek przygotowanych pod turystow, z drugiej strony, dalo się znalesc laocoffe za 3,5tysia. Zreszta jakies pol kilometra dalej wzdloz Mekongu, w okolicach szpitala tego samego wieczoru jedlismy przepyszne sumiki, prosto z grila.
W Vientiane nie mielismy zamiaru dlugo siedziec, zrobilismy tour po miescie, i ryneczkach, kupilam w koncu material na laotanska spodnice(!) oraz pleciony pojemnik na ryz, zobaczylismy kilka stup i watow i nastepnego dnia, zostawiajac nasze wielkie plecaki w hostelu, wyruszylismy w nasza ostatnia skuterowa wyprawe laotanska na trzy dni pieknymi czerwonymi skuterami suzuki.
Zanim uporalismy się z samym wyjazdem ze stolicy to troche czasu minelo, jak to duze miasto, przedmiescia ciagna się w nieskonczonosc, do tego Vientiane ma tylko niska zabudowe, wiec jest rozciagniete do granic mozliwosci jak na swoja zaledwie cwierc milionowa populacje. Droga byla asfaltowa i nudna, chyba wszystkie fabryki zlokalizowane sa w tej okolicy, bo nie zdazylo nam się wczesniej napotkac ani jednej. Po jakis 40km stwierdzilismy że pora na urozmaicenie, wiec skrecilismy przy kolejnym napotkanym skrzyzowaniu. I tu musze stwierdzic, że drogi w Laosie to oddzielny rozdzial i wymagaja dodatkowej uwagi bo wbrew wszelkim oznaczeniom mapowym to że jest to droga krajowa, oznaczona najgrubsza czerwona linia na mapie nie oznacza że bedzie pokryta asfaltem, to że jest to droga zolta, czyli druga w kolejnosci co do rangi, nie oznacza że w ogole bedzie przejezdna, a to że droga jest oznaczona jako biala, nie oznacza że bedzie ona taka zła. Biale drogi potrafily być lepsze, o dziwo niż zolte i to nas w sumie doprowadzilo do kilku zgubnych wnioskow, ale o tym zaraz. Skrecilismy w droge biala, ktora, pomimo blota co jakis czas byla naprawdę przyjemna. Otaczaly nas rowniny z polami ryzowymi, w wioskach dalo się zauwazyc kobiety tkajace material na krosnach, bądź suszące się połacia kolorowego materiału. Po jakichs dwoch godzinach dotarlismy do rzeki i trzeba było wziac metalowy prom o jednym silniku, aby dostac się na druga strone. Dalej miala isc już lepsza droga - według mapy żółta. Każdy kolejny kilometr przypominał nam jednak o kończącej się porze deszczowej wyrwami w drodze, błotem i mułem na krzewach, krzakach i drzewach. Błoto było coraz częstsze i coraz głębsze. Dziewczyny dwa razy położyły skuter, pękły plastiki. Przestało być śmiesznie. Jak teraz wspominam ten dzień to równinny bezmiar zieleni aż po wznoszące się na horyzoncie masywy gór ... tak naprawdę napawał spokojem pomimo całych trudności drogi. Wyslano z BlackBerry®

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz